LXXXIII Uziemienie

 Kolejny raz siadam na podłodze w pokoju jaki urządziłem dzieciakom. Dużo miejsca, na wszystko. Klocki, samochody, kolorowanki z kredkami, tory i pociągi. Żeby nie zwariować od gapienia się w ekran, co stanowiło, jak myślę, nie tylko moje główne zajęcie przez ostatnie tygodnie, kupiłem sobie puzzle. Tysiąc elementów układających się w panoramę Molocha. Ułożenie samych brzegów zajęło mi ponad dwie godziny, przy akompaniamencie radia, które mówi i z kubkiem cienkiej kawy. Zajęcie. Co jeszcze wymyślę, by nie czuć się jak w więzieniu? To przecież dopiero półmetek, o ile nie jeszcze gorzej.

 – Robinsonie! Jak dałeś radę przez 28 lat? Po ilu się przyzwyczaiłeś? Po ilu pogodziłeś?

 – Przecież to fikcja. Wymysł autora a nie prawda. O czym ty gadasz?

 – I ty to mówisz? Przyjrzyj się sobie!

 Powinienem to mówić chociaż do kota, a nie rozmawiać ze sobą wewnętrznym monologiem. Chociaż gdzieś czytałem, że to normalne, że ludzie samotni zaczynają mówić do siebie, tym bardziej w izolacji, więc nie mam się czym przejmować. Gorzej gdy zacznę mówić do kota, a ten zacznie mi odpowiadać. Póki co patrzy tylko na mnie, czasem nawet miałknie coś w odpowiedzi. Wszystko przede mną.

 Dzisiaj niedziela tego długiego weekendu, zwanego powszechnie Wielkanocą. Czyli jeszcze poniedziałek na podłodze w dziecięcym i już we wtorek będę mógł się przejść do pracy. Tymczasem połowa ludzkości świętuje zwycięstwo życia nad śmiercią. Dość osobliwe biorąc pod uwagę okoliczności.

 Rozmawiałem dzisiaj z Szopenem. To już trzeci raz w ciągu niecałych dwóch tygodni. Ciągle tylko przez telefon, ale lepsze to niż wcale, chociaż dałbym się pokroić, by móc go zobaczyć.

Niestety póki co Złośnica ma w poważaniu moje prośby o skype i odpisuje bardziej niż lakonicznie  – „nie używam”. Kiedy wspomniałem jej whatsapp, którego wiem, że używa oraz  inne możliwości wideo-rozmowy, już nie odpisała wcale. I tak cud, że raz, czy drugi, odbierze mój telefon i poda słuchawkę małemu. Jej adwokat przemówił jej o tyle do rozsądku. Skontaktowałem się z nim, gdy moje prośby kierowane bezpośrednio do niej trafiały w próżnię i powiedziałem, że gdy tylko sprawy wrócą o tyle o ile do normy, w sądzie wyląduje moje pismo odnośnie jej postępowania, więc niech zadba o to bym miał jak najmniej do powiedzenia na temat jego klientki w czasie kolejnej rozprawy, o którą na pewno wniosę .

 – Ludzie! Dlaczego wy się nie chcecie dogadać?! – usłyszałem głos mecenasa Brody w słuchawce.

 – Nie jest pan jej adwokatem od wczoraj i powinien pan już wiedzieć, że niewiele zależy tu ode mnie. Z tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz.

 Odpowiedział mi milczeniem, musiał zdawać sobie sprawę od dawna z jakim materiałem ma do czynienia.

 – Poprosi ją pan w moim imieniu, by nie robiła dalszych przeszkód? Chcę tylko kilku chwil z moim dzieckiem. Ile trzylatek może wisieć na telefonie? Niech mam szansę powiedzieć mu że go kocham i za nim tęsknię oraz życzyć kolorowych snów. To chyba nie jest zbyt wiele?

 – Dobrze. Porozmawiam z nią.

 Samą rozmową z Szopenem byłem bardzo zdziwiony. Oczywiście pozytywnie. Mały berbeć nawijał przez telefon jak stary. Opowiedział mi, że ma piżamę w Psi Patrol, że jest już duży i siada na nocnik (nareszcie!), że oglądał ze starszym bratem Strażaka Sama i mam mu kupić kolejny wóz strażacki. Że jadł płatki czekoladowe z mlekiem, że jadł parówki z keczupem, że jadł suchą bułkę. Że kąpał się z klockami i z motorówką, że był z mamą, bratem i ich psem na spacerze.

 – Tato, jutro do ciebie przyjadę i będziemy gasić pożar Strażakiem Samem. – jedno krótkie zdanie, a ja już miałem świeczki w oczach.

 – Nie synuś. Jeszcze nie. Jutro nie możesz przyjechać. Wszyscy musimy zostać w domku. – niemal fizyczny ból sprawiały mi te słowa, wypowiadane do mojego syna – Ale już niedługo się zobaczymy. Doczekamy się, prawda?

 – Tak.

 – Zuch! Kocham cię bardzo Szopen i mocno za tobą tęsknię.

 – Ja ciebie też. – usłyszałem jak wysyła mi przez telefon buziaki

 – Bądź grzeczny i słuchaj mamusi. Cierpliwie wytrzymamy i się zobaczymy, prawda? Pa! Mój smyku.

 – Tak. Papa tato.

 Tyle hałasu, tyle zachodu, tyle złości o mniej niż kwadrans, a tak właściwie o kilka sekund. Wystarczyło, że podała mu słuchawkę z odebraną rozmową i z głowy. Cóż prostszego? Nie chcę się zastanawiać. Nie będę się taplał w tym błocie, tym bardziej, że musiałbym w dwóch bajorach naraz.

 Ze starszymi w dalszym ciągu nie mam kontaktu. Również próbowałem przez skype. Nawet się połączyłem. Ale nie usłyszałem ani słowa od dzieci, a sama kamera była skierowana w okno, jakby ktoś postawił laptop na biurku tyłem na przód. Po chwili tylko usłyszałem faceta Paranoi.

 – Sory Mick. Dzieci nie chcą z tobą rozmawiać. Może innym razem. – i połączenie zostało zerwane.

 Od dłuższej chwili codziennie wysyłam do byłej żony sms prosząc o to by pozwoliła dzieciom wejść na skype, albo wręcz by go włączyła i pozwoliła mi do nich mówić. Mniej więcej co trzy, cztery dni dostaję wiadomość zwrotną, że dzieci dalej nie chcą ze mną gadać.

 Cierpliwie czekam, nie tylko na koniec zamieszania z wirusem. Przecież poprosiłem najmłodszego, by grzecznie wytrzymał. Muszę teraz dać mu przykład.